literature

Brama Snu III: Klucz slow (cz. 2)

Deviation Actions

MadameMacabre87's avatar
Published:
480 Views

Literature Text

 - Królewna? – zdziwił się.
 - Och Tansy zapracowała sobie na ten pseudonim. Gdyby należała do naszego gatunku, zajęłaby wśród nas najwyższą pozycję. Jej zasługi dla goblinów, przynajmniej tych podziemnych, są ogromne i powoli obrastają w legendę. Jest naszą bohaterką.
 - Jakim cudem…?
 - Była uczciwa, w niektórych wypadkach tyle starczy. Zatem rozumiem, że to, co pozostało z jej dawnego ciała, spoczywa w kartonie pod pańskim łóżkiem?
 - Tak.
 - Dobrze. Sądzę, że nie będzie przeszkadzało panu, że się zajmiemy szczątkami. Wie pan, Tansy i jej rodzinę uznajemy za swoich, a kości naszych zmarłych szanujemy. Swoją drogą, rozkopanie grobu komuś, kto ocalił panu życie, to lekka niewdzięczność, nie sądzi pan?
 - Miałem ku temu powody, jak powiedziałem, ale wy, gobliny, uważacie czarodziejów za pogardy godnych złodziei, bez honoru, prawda? – wypalił, przeklinając veritaserum. W obecnej sytuacji ostatnim, czego potrzebował, to drażnienie Stalzębego. Jednak goblin nie był zły. Zamiast tego, parsknął śmiechem. Miał przy tym wzrok, jakim rodzice czasem obdarzają niemądre dzieci.
 - Nie miałem nic złego na myśli. Raczej rozważałem nad przewrotnością losu. I tak w gwoli ścisłości, gobliny nie gardzą ludźmi. – Spoważniał – Uważamy was za niebezpiecznych i nieobliczalnych, ale wami nie gardzimy. Jesteście istotami, z którymi naprawdę trzeba uważać. To ludzie gardzą. Co najmniej połowa z was spędza życie na szukaniu kogoś słabszego od siebie, kogo mogliby upadlać. Czarodzieje gardzą mugolami, za to, że ci nie mają magii, usilnie nie dostrzegając ich pomysłowości i zorganizowania, daleko wykraczających poza te ludzi magicznych. Mugole uważają czarodziei za splugawionych przez diabelskie moce, niebezpiecznych zwyrodnialców. Jedni od drugich powinni się uczyć, uzupełniać się wzajemnie, a zamiast tego walczą ze sobą. Dla was wszystko jest dobre, żeby gardzić. Talenty magiczne lub ich brak, pochodzenie, kolor skóry, wiek, płeć i rasa. Nawet to, że ktoś jest lepszy. Wiele razy, ci którzy powinni uchodzić za przykład, są obrzucani łajnem i pogardzani przez zwykłą zawiść. Tak. Człowiek, to naprawdę dziwny gatunek…
      Goblin wydął wargi i zabębnił w nie palcami najwyraźniej nad czymś myśląc. Tymczasem Severus usilnie starał się zwalczyć efekt veritaserum. Eliksir nie dość, że nie pozwalał kłamać i zmuszał do zwierzeń, to także nakłaniał do zadawania pytań oraz dzielenia się wszystkimi spostrzeżeniami. Niestety moc eliksiru była silniejsza niż czyjakolwiek wola.
 - Wydajesz się niemal pewny, że Tansy żyje, chociaż to, co widziałem, jest niemal niewiarygodne. Nawet nie wydajesz się zdziwiony tym, że mogła kogoś zabić ani, że towarzyszył jej diabeł. Jej stryj nie wydawał się zachwycony, kiedy o tym usłyszał.
 - Nie jestem pewien, po prostu w to wierzę. Chcę wierzyć. Po za tym, jeżeli ktokolwiek mógłby w tak niezwykły sposób przetrwać swoją śmierć, to tylko Królewna. A co do diabła i samego rytuału… Wątpię, żeby ta istota była diabłem, chociaż nie słyszałem o podobnie wyglądającej rasie. Natomiast Tansy, chociaż zawsze starała się chronić życie,  w razie potrzeby potrafiła zabić i to bez mrugnięcia okiem. Pewnie miała powody, żeby ich uśmiercić, a przy okazji uratowała ciebie.
 - Potrafiła zabić? Zabijała już wcześniej?
 - Raz walcząc o życie i dwukrotnie w cudzej obronie. Zrobiła, co musiała i nie roztrząsała tego. Już jako trzynastolatka posiadała moce znacznie przekraczające te dorosłych czarodziei oraz niesamowitą wiedzę. Wiele rozumiała, bardzo wcześnie straciła dziecięcą naiwność, ale mimo tego była przemiła i taka pogodna… – Potrząsnął głową. – Jak rozumiem, chciałbyś się dowiedzieć, co za interes ubiłem wtedy z Królewną i czy nie wiem, co mogło sprawić, że przeżyła czy też zmartwychwstała.
 - Tak.
 - Jestem dłużnikiem Tansy, więc powinienem chronić jej sekrety, lecz my, gobliny, wierzymy, że jeżeli dwie osoby wzajemnie siebie uratują, to pozostają związane już na zawsze. Są rodziną. Zresztą wiele ci nie powiem, bo zwyczajnie nie wiele pamiętam. – Odchylił się do tyłu, przybierając wygodniejszą pozycję i złączył ze sobą czubki palców. – Swego czasu potrzebowałem pewnej, piekielnie trudnej do realizacji przysługi. Do tej pory nie wiem jak, ale Tansy dowiedziała się o tym i zaproponowała pomoc w zamian za przysługę dla siebie. Żądała, abym wraz z paroma towarzyszami pomógł jej w pewnym rytuale. Zastrzegła, jednak, że po wszystkim wymaże nam pamięć, abyśmy nie mogli opowiedzieć nikomu, co to był za obrzęd. Jej pewność siebie, którą wtedy uznawałem za przejaw głupoty, sprawiła, że zawarłem z nią układ, głównie dlatego, że nie oczekiwałem, aby sprostała czekającego na nią zadaniu. Jednak tego samego dnia, kiedy potrząsnąłem jej dłonią, dała mi ten pakunek. Widząc, co jest w środku, od razu zrozumiałem, że jednak będę musiał dotrzymać słowa, a siedząca na przeciw mnie dziewczyna, to nie zarozumiała smarkula, tylko jedna z najbardziej niezwykłych osób, jakie spotkałem na swojej drodze.
 - Co to była za przysługa i co zawierało pudełko? – zapytał, chociaż wiedział, że nie usłyszy odpowiedzi. W każdym razie nie pełnej.
 - Coś potężnego i dla goblinów niezmiernie cennego. A przysługa… Jej najłatwiejszym elementem było przedostanie się do prywatnych pokoi dyrektora Hogwardu. Dwukrotne. Miała z nich coś pożyczyć, a potem to zwrócić, tak żeby właściciel się nie zorientował. Szanujące się gobliny nie kradną i nie zlecają kradzieży.
      Severus uniósł brwi. Komnaty Dumbledore’a należały do jednego z najlepiej obwarowanych zaklęciami miejsc, jakie znał. Nigdy żaden śmierciożerca nie poważyłby się na próbę włamania do nich, a tym bardziej uczeń. Prawdopodobnie nawet Voldemort nie zdołałby przełamać chroniących je barier, więc jak trzynastolatka mogła…
 - Nie wiarygodne, prawda? – Goblin uśmiechnął się szeroko. – A jednak dała radę i przeczuwam, że to nie był pierwszy raz, kiedy buszowała w rzeczach szacownego Albusa Dumbledore’a. Niepozorny wygląd oraz dystans do samej siebie, powodowały, że inni jej nie doceniali, co było wielkim błędem. W każdym razie, musiałem dotrzymać słowa i pomóc Królewnie w rytuale, jednak nic na jego temat nie pamiętam. Tansy doskonale raziła sobie z magią umysłu i pamięci. Odnoszę jednak wrażenie, że cokolwiek wtedy nie miało miejsca, wzmogło to jej siłę. Bardzo możliwe, że tu należy szukać przyczyny jej ocalenia. Jeżeli żyje, a wierzę, że tak jest, to prawdopodobnie jest dużo potężniejsza od Voldemorta i Dumbledore’a razem wziętych. Już dwadzieścia lat temu wzywała awatary żywiołów, niech pan pomyśli, co mogła osiągnąć przez ten czas.
 - W takim razie, dlaczego nie wróciła i nie zniszczyła Voldemorta?
 - Też się nad tym zastanawiałem, ale chyba nigdy nie poznamy na to odpowiedzi. – Wstał z fotela i przeciągnął się. – W każdym razie, czas zakończyć nasze małe spotkanie. Dobranoc profesorze Snape.
     „Dobranoc?” Chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale nie zdążył. Znów ogarnęła go ciemność.
     Obudził się dopiero rankiem w swoim własnym łóżku. Skonfundowany odkrył, że ktoś –najprawdopodobniej grupa małych, długopalcych ktosiów – przebrał go w pidżamę i umył. Jeszcze wilgotne włosy roztaczały wokół ziołowy zapach nieznanego mu szamponu. Teoretycznie podobne zabiegi ze strony porywaczy były pozbawione sensu, ale zdawał sobie sprawę, że to przekaz „możemy zrobić z tobą wszystko i nic na to poradzisz”.  Prawdopodobnie, gdyby zaczął rozpowiadać o McCrow albo Stalzębym, miałby nieprzyjemny wypadek, ewentualnie jego tożsamość zostałaby ujawniona.
     Mafia podziemnych goblinów, ciekawe w co jeszcze się wpakuję przez tę historię” – pomyślał człapiąc do łazienki, gdzie zobaczył coś, co kompletnie wytrąciło go z równowagi. Na umywalce stała spora butelka szamponu z napisem „użyj mnie, przydam ci się”.
 - Złośliwe, wstrętne, małe gnidy – warknął, resztkami silnej woli powstrzymując się, aby nie cisnąć szamponem przez łazienkę. Nie znosił kiepskich żartów, a za takie uważał wszystkie te, godzące w jego osobę.
       Następne tygodnie wypełniało mu niecierpliwe oczekiwanie na koniec przedłużającego się remontu w Hogwarcie. Aby nie siedzieć bez przerwy w domu, co mogłoby wzbudzić podejrzenia pani Malloy – w końcu powiedział jej, że przyjechał w interesach – całymi dniami wałęsał się po Londynie i okolicach. Książki, kawiarnie, teatry, restauracje, kino. Pieniądze Voldemorta mogły mu zapewnić bardzo przyjemne życie, a ponieważ nie należał do osób lubiących ekstrawaganckie rozrywki, prawdopodobnie i tak nie zdołałby ich wszystkich wydać. Jednak, o dziwo, największą przyjemność sprawiały mu spacery. Jako nauczyciel rzadko upuszczał swoje pokoje, unikając towarzystwa. Uczniowie drażnili go, a  koledzy… Zawieranie przyjaźni z kimkolwiek z nich nie miało sensu, skoro i tak musiałby ciągle kłamać i udawać. Nie potrafił jak Dumbledore snuć intryg i manipulować innymi z uśmiechem na ustach. Jedynie Sprout potrafiła go czasem wywlec na zewnątrz, kiedy potrzebowała pomocy w sprawie roślin, których używał do eliksirów. Nie wiedział nawet, jak to robiła. Zwykle w jednej chwili mówił jej stanowcze „nie”, a w następnej stał w szklarni, zastanawiając się, co tu robi i jak tam trafił. Zupełnie jak pani Malloy, dzięki której mógłby zacząć pisać doktorat o metodach wymiany żarówek, przepalonych korków oraz pracach hydraulicznych.
     W każdym razie, porzucenie dawnego życia, wiązało się, z tym, że przebywał głównie wśród obcych, którymi nie musiał się zbytnio przejmować. Nikt go nie zagadywał, kiedy spacerował parkowymi alejkami podziwiając przyrodę w pełni rozkwitu, odwiedzał ogród zoologiczny czy gdy pił popołudniową herbatę w jakiejś przyjemnej kafejce. Praktycznie nikogo nie obchodził, a to dawało mu swobodę, której nie miał od prawie dwudziestu lat.
     Jednak, chociaż unikał czarodziejskiego świata, nie znaczyło to, że nie interesowało go, co się w nim dzieje. Monitorował prace w Hogwarce i śledził losy znanych sobie osób, regularnie kupując proroka codziennego. Z gazety dowiedział się, że mimo nie przystąpienia do owutemów Potter i Waesley z miejsca zostali przyjęci do szkoły aurorów, Lucjusz ponownie uniknął karzącej ręki sprawiedliwości, a Rita Skeeter w przyszłości zamierza napisać biografię Pottera i – o zgrozo – jego. „Tyle osób zginęło podczas wojny, ale to wredne babsko musiało się wyślizgać” pomyślał czytając tę rewelację.  Jednak o wiele bardziej zaciekawił go opisywany fakt przenikania coraz większej liczby mugoli do czarodziejskiego świata w wyniku odkrycia sporej grupy Świadomych, jak ich nazywano. W prawdzie jego ojciec wiedział o istnieniu czarodziei jeszcze przed poznaniem matki, jednak szerokość zjawiska budziła zdziwienie i lekki niepokój. W prawdzie mugoli nie było aż tak dużo, aby stanowili zagrożenie, ale dawała się odczuć.
     W końcu, na trzy tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego, remont Hogwardu dobiegł końca. Wydano uroczyste przyjęcie, wygłoszono wiele uroczystych mów, a cztery dni później, pod osłoną nocy Severus ruszył na poszukiwania pamiętnika McCrow i wszelkich użytecznych informacji na jej temat.
     Wyprawa do Hogwardu była bardzo ryzykowna. W prawdzie we wakacje nie wałęsali się po nim uczniowie, ale nadal zamieszkiwały go duchy, Filch ze swoją kotką oraz zgraja skrzatów domowych, z których najbardziej kłopotliwe były te pierwsze, bo często chodziły po nocy. Jednak miał pewną przewagę. Zaklęcie kameleona, które potrafiło je omamić równie dobrze jak żywych oraz fakt, iż nigdy nie został formalnie zwolniony. Ze szkołą nadal wiązał go magiczny kontrakt, w związku z czym wszystkie miejsca dostępne jedynie dla nauczycieli  stały przed nim otworem.
     Problem  tym, że nie miał pojęcia gdzie zacząć. Szkoła była ogromna, a on nawet nie miał pewności, że pamiętnik istotnie tam jest. Gdyby chociaż znał ją tak dobrze jak Filch… Woźny przewyższał nawet duchy w znajomości rozkładu pomieszczeń i tajnych przejść, chociaż to one potrafiły przenikać przez ściany, jedynie nie miał dostępu do pokoju życzeń. Pokój życzeń, to jest to! McCrow prawdopodobnie znała jego sekret, skoro tyle osiągnęła. Jeżeli ukryła gdzieś pamiętnik, to najprawdopodobniej tam.
     Wiedział o czarodziejskim pomieszczeniu od Dumbledore’a zaś on od Pottera. Skoro nawet Potter odnalazł je, to McCrow musiała je dobrze znać. Niezwłocznie udał się tam, lecz na miejscu spotkało go spore rozczarowanie. Wszedł do środka z myślą „najlepsze miejsce do schowania czegoś, do schowania pamiętnika” i trafił do wielkiej sali, przez którą najwyraźniej przetoczyła się pożoga. Stosy spalonych rupieci, ślady ognia na ścianach, stopiony metal, tony popiołów i sadzy. Jeżeli pamiętnik jego szkolnej koleżanki znajdował się tu, to i on został strawiony przez płomienie. „Co te dzieciaki tutaj robiły? Wyczarowywały sobie ognie piekielne?” przebiegło mu przez myśl, kiedy spoglądał na otaczającego go zniszczenia. Nie miał pojęcia, że trafił w dziesiątkę.
      Rozeźlony i zmartwiony potencjalnym zniszczeniem pamiętnika ruszył sprawdzić kolejne, najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia tego przedmiotu – sypialnie dziewcząt Hufflepuffu.
     Jako opiekun Slytherinu często odwiedzał pokoje wspólne innych domów. Najłatwiejsze były wizyty w Gryffindorze – wystarczyło podać Grubej Damie odpowiednie hasło. Ravenclaw stanowił już kłopot. Wymyślenie odpowiedniej odpowiedzi na pytania kołatki nie raz sprawiało mu potworny problem, czasem nawet musiał czekać na któregoś z uczniów bądź prosić Flitwicka lub McGonagall o pomoc. Było to nieco upokarzające, ale nie tak, jak czołganie się przez beczkę do pokoju wspólnego Hufflepuffu. W dodatku podczas pierwszej wizyty u puchonów nabawił się urazu. Aby wejść do pokoju wspólnego, trzeba było wybrać ze stosu beczek dwie odpowiednie i wystukać w nie odpowiedni rytm. Niestety Dumbledore nie wytłumaczył mu dokładnie, o które dwie beczki chodzi, wybrał złe i skończył cały skąpany w occie. Uczniowie mieli potworny ubaw, w przeciwieństwie do niego.
      Ostrożnie zbliżał się do kuchni, dosłownie stąpając na palcach. Wewnątrz spała gromada skrzatów domowych, z których każdy miał parę potwornie wyczulonych, nietoperzych uszu. Mógł ukrywać się pod płaszczem zaklęcia kameleona, ale na wydawane przez siebie dźwięki nie mógł nic poradzić. Żadne z zaklęć wyciszających nie przemieszczało się wraz z użytkownikiem, nie licząc oczywiście silencjo, które działało jedynie na głos, dlatego musiał piekielnie uważać. W końcu minął strefę zagrożenia, przeszedł obok obrazu martwej natury, wystukał ten nieszczęsny rytm i schylony niemal w pół wszedł do beczki. „Ciekawe czy Sprout w ogóle odwiedza puchonów. Stara i tłusta powinna mieć piekielne problemy z przejściem tego. Kiedyś schyli się wchodząc do tej przeklętej beczki i plecy jej strzelą, o ile tego nie zrobią wcześniej przy noszeniu worów z ziemią” – pomyślał, kiedy wreszcie znalazł się w środku. Zapalił różdżkę i rozejrzał się wokół.
     W prawdzie to umieszczony w wieży pokój Ravenclavu został zbudowany na planie koła, ale to Hufflepuffu był okrągły. Okrągłe, przypominające okute wieka beczek drzwi, okrągławe, miękkie fotele, okrągłe stoliki, lampy, obrazy, dywany. Nawet otwór kamiennego, wedle zapewnień Sprout największego w Hogwarcie kominka uformowano w okrąg. Do tego żółte kotary i żółto-czarne meble. Zawsze, gdy tu przychodził, miał wrażenie, że znalazł się w skrzyżowaniu ula, kreciej nory i babcinego saloniku. Jak na jego gust wystrój był zbyt dziwaczny i nieco prostacki, lecz – co z bólem przyznawał – o wiele przyjemniejszy niż Slytherinu, gdzie zawsze panował chłód, a sypialnie przypominałyby cele więzienne, gdyby nie wytworne łóżka.
     Nieco zmieszany patrzył na cztery pary okrągłych drzwi, zastanawiając się, które z nich prowadzą do sypialni dziewcząt, a które do chłopców i łazienek. Nawet jako nastolatek nie miał podobnych dylematów. Nigdy nie rozważał włamania do pokoi pań, żeby coś podejrzeć, chociaż sporo z jego rówieśników snuło podobne plany. Perspektywa czegoś podobnego wprawiała go w potworne zakłopotanie, które maskował świętym oburzeniem. Zawsze był okropnie nieśmiały na tle kontaktów damsko-męskich, a gdy dochodził do nich chociażby cień erotyki, to już w ogóle.
     Trafił za drugim razem, po wejściu do damskiej – jak przypuszczał po braku pisuarów – łazienki. To, co powiedziało mu, że pokoje na końcu długiego, podziemnego korytarza są sypialniami dziewcząt, to portret Wściekłej Maddy, zasuszonej wiedźmy, znanej ze swego niechętnego stosunku do mężczyzn. Jej obecność przy wejściu do dormitorium zapewne miała zapobiec niechcianym wizytom chłopców i złemu prowadzeniu się uczennic.
     Nerwowo zerknął na pochrapującą w swych ramach staruchę i ostrożnie pchnął drzwi. Kiedy zaskrzypiały, niemal dostał zawału, ale na szczęście kobieta z portretu nie obudziła się. Odsapnął i zabrał się za przeszukiwanie pokoi.
     Przeczesując sypialnie, zaczął dochodzić do wniosku, że Helga Hufflepuff miała lekkiego fioła na punkcie okrągłych rzeczy i beczek. Okna wszystkich pokoi i lustra były okrągłe, podobnie jak wezgłowia łóżek. Same łóżka przypominały przecięte wzdłuż, wielkie beczki osadzone między zdobnymi kolumienkami, z których zwisały złotawe kotary. Podobnie szafy i komody, wszystkie okrągławe, pękate, beczkowate. Dobrze, że same pomieszczenia miały raczej nieregularne kształty, w przeciwnym razie od tych wszystkich kolistości można byłoby dostać zawrotów głowy.
      Niestety mimo przeszukania wszystkich pokoi cal po calu oraz użycia wielu czarów demaskujących skrytki i ukryte przedmioty, nie znalazł nic użytecznego. Zamiast tego w jego ręce trafiły liczne liściki miłosne i notatniki teraźniejszych uczennic Hogwartu, które bez jakiegokolwiek zażenowania spalił. Nie miał czasu chować ich z powrotem, a zostawiając na wierzchu mógł zdradzić swoją obecność.
      Powoli zbliżał się świt, a co za tym idzie pora, aby opuścił szkołę. Oczywiście zamierzał wrócić tu i następnej nocy, ale nie chciał zmarnować nawet chwili, więc zaraz po opuszczeniu dormitorium Hufflepuffu, udał się do miejsca, w którym miał pewność, że czegoś się dowie – archiwum.
     Nie wielu nauczycieli i żaden z uczniów nie zdawał sobie sprawy, że opiekunowie domów i dyrekcja prowadzą kartoteki uczniów, opisując w nich ich zachowania, dorzucając osobiste spostrzeżenia i uwagi. Wejście do archiwum i zarazem wielkiego pokoju rzeczy znalezionych, zostało ukryte za portretem śpiącego szlachcica. Była to swoista zagrywka psychologiczna. Ponieważ postać z obrazu – bogato odziany, siedemnastowieczny mężczyzna – nieustannie pochrapywała, nie mogła być strażnikiem, a co za tym idzie, nikt nie oczekiwał, że za malowidłem coś zostało kryte.
     Wnętrze archiwum, dwukrotnie większego od Hogwardzkiej biblioteki, wypełniały zakurzone kufry pełne przedmiotów pozostawionych przez byłych uczniów oraz stojące jedna obok drugiej, wysokie szafki na akta. Pierwsze uporządkowano rocznikowo, według dat znalezienia przedmiotów, drugie alfabetycznie.
      Tłumiąc kaszel, wywołany niezwykle suchym powietrzem i wzbudzanymi przy każdym kroku tumanami kurzu, odnalazł szafki oznaczone literą „M”. Gestem różdżki, nie mając cierpliwości przeczesywać zalegającej w szufladach makulatury, przywołał odpowiednią teczkę. Miał nadzieję znaleźć w niej coś interesującego, co naprowadziłoby  go na jakiś trop.
      Schował teczkę za pazuchę i ruszył w kierunku kufra oznaczonego „rok szkolny 1977/1978”. W prawdzie nie oczekiwał, że pamiętnik tam jest – w końcu ktoś tak potężny jak McCrow powinien potrafić zamaskować księgę tak, żeby nikt przypadkiem jej nie znalazł – ale spróbować nic mu nie szkodziło. Otworzył ciężkie wieko i bez przekonania użył zaklęcia przywołującego. Gdy spomiędzy przeróżnych rupieci wystrzeliła wielka księga, zaskoczony niemal ją upuścił. Z niedowierzaniem wpatrywał się w grube, oblepione kurzem tomiszcze na którego poszukiwania zmarnował całą noc. Metalowa, bogato inkrustowana bursztynami okładka z wgłębieniem na zdobyty wcześniej  medalion i solidnymi zatrzaskami. Tak, to pamiętnik McCrow. Dlaczego zostawiła go na wierzchu, tak, że nauczyciele go znaleźli? Czyżby mając przy sobie klucz była pewna, że nikt inny poza nią go nie otworzy i dla tego pozwoliła sobie na taką beztroskę? Uważała, że tak mało obchodzi kolegów, że żaden nie będzie zawracał sobie głowy próbami otworzenia księgi? Być może. W każdym razie dzięki temu zyskał klucz do poznania jej tajemnic, a przynajmniej taką miał nadzieję. W końcu mogła pisać jak inne dziewczęta o bzdurach takich jak chłopcy, irracjonalne marzenia i obawy lub roztkliwiać się nad sobą. Nie wyglądała na taką osobę, ale wiedział, że nie należy oceniać książki po okładce. Bellatrix za czasów młodości sprawiała wrażenie łagodnej i delikatnej, przynajmniej póki człowiek jej bliżej nie poznał. Dopiero wtedy przekonywał się, że ma do czynienia z bestią.

Comments3
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
KillerGirlFuria's avatar
Szczerze uwielbiam jak kreujesz postacie, które są w uj potęzne a nawet nie zahaczają o granicę marysueizmu. <3

Cóż, proste rozwiązania są najlepsze, nie?